Zmotywowani i szczęśliwi na drodze w Sokoliki
Nie był to pierwszy raz kiedy działaliśmy highlinowo razem z Basią Sobańską. Za każdym razem jak zgrywamy się razem: ja (Karolina Lis), Marcin Cybulski (mój również highlinujący chłopak) i Basia tworzymy prawdziwy dream team. Jesteśmy zawsze mocno zorganizowani, zmotywowani i dokonujemy swoich najlepszych przejść (nawet wstajemy o 7 rano żeby podziałać jak najwięcej i skorzystać z dnia. Jest to bardzo nietypowe w środowisku slacklinowym ;) ) Towarzyszył nam również Piotrek Ruszkowski próbujący swoich sił pierwszy raz w skałach na hajku.
Tym razem w Sokolikach nie było inaczej. Umówiliśmy się dość spontanicznie na ten wyjazd do ostatniej chwili nie wiedząc czy faktycznie pojedziemy. W końcu w piątek udało się! Wsiedliśmy do pociągu i byliśmy w drodze w nasze ukochane Sokoliki.
Topo
"Zmrdi řvou aka AAARGH!!!" highline został wytyczony przez Czechów w roku 2012. Jest to najdłuższa opcja jaką można powiesić miedzy Sokolikami (18 metrów). Stanowisko na Dużym Sokoliku buduje się przy pomocy zaklinowanej tam belki o skałę i potrzebne są na prawdę długie zawiesia taśmowe (5 m), które układa się później na wystającym "zębie" skalnym. Po drugiej stronie na Małym Sokoliku wykorzystujemy stanowisko zjazdowe z drogi "Chirurgia Palca" i robimy pętle dookoła wielkiego głazu jako nasz backup. Highline jest na prawdę pięknie wyeksponowany i daje nam panoramę na całą dolinę. Przy przejściu w drugim kierunku do "zęba" skalnego możemy uświadczyć ekspozycji poniżej stanowiska. Na początku ta strona highline była dla mnie trudniejsza ale po rozchodzeniu się na taśmie skompletowanie go w obie strony nie stanowiło problemu.
Pierwszego dnia udało nam sie zawiesić hajka w jakieś 2 godziny. Posiadanie w ekipie drugiej dziewczyny znającej techniki riggowania przyśpiesza całą akcję i jest bardzo motywujące.
Basia w swoim pierwszym Full-Manie o zachodzie słońca
Basia przeszła hajka jako pierwsza w dwie strony bez problemu. Widząc jej determinację zmotywowałam się do wstawienia i po dwóch próbach przeszłam hajka bez upadków w dwie strony.
Ja w przejściu na "batmana" ;)
Drugiego dnia mieliśmy dużo więcej czasu pochodzić i się powspinać.
Basia wstająca z Chongo-mount
Marcin kompletuje swoje pierwsze przejście w dwie strony
Płynne przejścia
Highlinowanie w górach jest bardzo wyjątkowe. Takiej atmosfery nie da się uświadczyć nigdzie indziej. Obcowanie z przyrodą dookoła daje ogromną satysfakcję i radość. Podczas przejścia mamy świadomość, że robimy coś wyjątkowego w przepięknym krajobrazie. Jest to uczucie ciężkie do opisania.
Skupienie w pełnym palącym słońcu
Piotrek na swoim pierwszym highline w górach
Marcin powtarza przejście
Basia z nieodłącznym aparatem
Trochę wspinania.. Basia na drodze "O La Va" VI.1
Pogoda trafiła nam się wyśmienita. Właściwie to przez większość dni towarzyszył nam upał (przez pierwszą część tygodnia cały czas lało). Po takim aktywnym dniu, pobudce o 7 rano, highlinowaniu i wspinaniu wyglądaliśmy dokładnie tak:
Bo przecież czasami trzeba odpocząć, albo się przespać ;)
Basia Sobańska podsumowuje:
Mimo, że jesteśmy napięci to organizm w pewnym momencie mówi stop! Najgorętsze godziny w ciągu dnia trzeba przeleżeć w cieniu!
Moje ostatnie przejścia na taśmie były takie jak chciałam: płynne i stabilne bez żadnego wychylania się na bok i dekoncentracji. Tylko pomyśleć, że będąc ostatnim razem na tym hajku ledwo mogłam na nim wstać.
Przepiękna ekspozycja Sokolików
Eksponowane double-knee drop Marcina
Jakoś trzeba wrócić ;)
Basia Sobańska wykonała swój najlepszy exposure-turn (zwort w stronę ekspozycji). Jest to bardzo trudny ruch, ponieważ tracimy z oczu nasz punkt orientacyjny w który patrzymy się podczas całej drogi przejścia.
Basia Sobańska zwrócona w kierunku ekspozycji
Nastał moment w którym trzeba było się pożegnać.
Nasze piękne grupowe zdjęcie ;)
Mieliśmy w planach powieszenie jeszcze jednego highlina, dużo dłuższego, lecz ze względu na zbyt dużą ilość ludzi pod skałą musieliśmy przełożyć nasz plan na następny raz.
Pod względem trudności i wagi naszych plecaków był to najcięższy trip. W ostatni dzień musieliśmy przejść kawałek, aby złapać pociąg do Wrocławia. Mój plecak ważył około 35 kg, a Marcina około 45 kg. Przyznaję się, że w 30 stopniowym upale ledwo z nim do tego pociągu doszłam.
Nasze "drobne" bagaże
Nasze plecaki były tak ciężkie, że nie sposób było je nawet wrzucić na półkę bagażową. Przeżyliśmy zabawną sytuacje kiedy podeszła do nas starsza babka z jakimś mężczyzną i oburzyła się, że zajmujemy tyle miejsca. Marcin odpowiedział jej, że te plecaki są zbyt ciężkie i że jak chce mogą spróbować je podnieść i wrzucić na górę. Od razu oddalili się chyłkiem ;)
Nie ma nic piękniejszego i przyjemniejszego niż takie wyprawy w góry. Jedyne co przychodzi do głowy to.. "Więcej takich akcji!" :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz